Ale właściwie jak to się zaczęło?!

O mamo aż wstyd pisać bo wszystko zaczęło się od... niskiej samooceny.


Wyobraźcie sobie, że macie dwadzieścia kilka lat. Pracujecie ale nie zarabiacie jakiś kokosów. Każda wypłata musi być podzielona na kilka celów:
1. Opłacenie czesnego za studia.
2. Odłożenie na przyszłość.
3. Na własne potrzeby.
Niestety "na własne potrzeby" zawsze brakuje grosza.

To był rok 2006-2007 - wówczas aktywnie wkręciłam się w pewne forum modowo-kosmetyczne. A tam, co miesiąc, wątek zakupowy. Dziewczyny pokazywały co i za ile kupiły. Mnie nie było stać na markowe ubrania czy kosmetyki. Zresztą odkąd zaczęłam pracę zawodową nie prosiłam rodziców o kieszonkowe. I tak żywili mnie oraz dawali dach nad głową. A tam na forum działy się cuda: młode dziewczyny z (jak przypuszczam) zamożnych domów robiły ogromne zakupy modowe. Bardzo im zazdrościłam. Wówczas zaczęłam kupować ubrania i kosmetyki w nadmiarze. Dla poprawy humoru i żeby poczuć się pewniej.
Praktycznie co sobotę, po wykładach, jeździłam na łowy do sieciówek: H&M, Reserved, Cubus, Camaieu. Liczyło się tylko to aby coś kupić i poprawić sobie humor. Teraz się tego wstydzę ale wówczas potrafiłam przepuścić sporo pieniędzy. W zasadzie wydawałam tyle, że potem do końca miesiąca byłam "pod kreską" i odliczałam dni do kolejnej wypłaty.
Weekendy weekendami ale w środku tygodnia lubiłam wyskoczyć sobie na mały "shopping". Przecież używane ciuchy były tanie. Mogłam sobie pozwolić na więcej. O zgrozo tak wówczas myślałam choć teraz wiem, że ceny tych ubrań wcale nie były tak niskie jak mi się wydawało. To były lata niesamowitego wysypu second handów, te sklepy można było spotkać niemal na każdej ulicy i to w kilku budynkach. A ceny, jak pisałam, wcale nie były aż tak korzystne jak za coś co przed nami już ktoś nosił. I znów wpadłam w błędne koło: kupowałam jeszcze więcej ubrań za wcale nie mniejsze pieniądze. Wychodziłam obładowana worami (dosłownie!) ciuchów i nie mogłam się doczekać aby je sfotografować i pokazać na forum. Nawet wygląd tak bardzo się nie liczył jak MARKA. Metka z nazwą znanej sieciówki wprawiała mnie w euforię. Miłe komentarze na forum dodatkowo mnie nakręcały. Koniecznie musiałam mieć ubrania w tym stylu w jakim kupowało je 99% użytkowniczek forum: bluzki typu "long" - miałam, bluzki z "bufkami" - miałam, buty typu "peep toe" - miałam, baleriny "czeszki" - miałam. Wszyscy to nosili więc i ja ubierałam się tak samo. Nie wyglądałam w tym dobrze - ważne, że miałam to co było hitem. Mojemu chłopakowi te ubrania i buty w ogóle się nie podobały ale co on miał do gadania. Ja wiedziałam co jest modne a nie on ;-)

Szkoda, że kilka lat temu padł dysk w komputerze i straciłam większość zdjęć. Dziś pośmialibyśmy się z tamtych fotek.

To trwało kilka lat, aż w  końcu dotarło do mnie, że robię źle. Nie kupuję dla siebie, z potrzeby - kupuję dla samej idei kupowania, dla poklasku, dla chęci pokazania się, dla otrzymania pochlebnych komentarzy. Bez sensu.
Postanowiłam skończyć z wypadami do lumpeksów i ograniczyć zakupy na allegro. Nie było łatwo, bardzo mnie kusiło ale udało się. Odcięłam się także od forum i przestałam obserwować wątki zakupowe. Wreszcie poczułam się lepiej. Przestałam czuć presję, którą sama sobie narzuciłam. Poza tym moje myśli zaprzątał zbliżający się ślub i wesele.

Po ślubie przyszedł czas na urządzanie mieszkania - to wtedy postanowiliśmy zainwestować (gdzie się da) w meble z drugiej ręki. Oszalałam na punkcie tzw. komisów holenderskich. Ciężkie, masywne meble ale za to bardzo trwałe i praktycznie niezniszczalne. Wówczas podobał mi się taki styl - teraz uważam go za ciężki i przytłaczający. Muszę jednak przyznać, że przy małym dziecku-wariacie, które zasuwa po domu samochodem typu "pchacz", bardzo dobrze się sprawdziły. Przeżyły wczesne dzieciństwo Stasia a to wielki sukces.
Jak zwykle w moim przypadku "upiększanie" mieszkania doprowadziło do potrzeby kupowania masy bibelotów i wszelkiego rodzaju "przydasiów", które z biegiem lat zaczęły ciążyć, przytłaczać i zwyczajnie przeszkadzać. Ale to temat na inny post. Warto jednak zauważyć, że "popłynąć" można nie tylko w czasie zakupu ubrań - "wicie gniazdka" może być równie niebezpieczne i kosztowne ;)

Podsumowując ten przydługi wpis: podłożem mojego bezsensownego zakupowego nałogu była chęć zwrócenia na siebie uwagi. Boli mnie także to, że przepuściłam grube pieniądze, które mogłam odłożyć a potem przeznaczyć na jakiś fajny wyjazd, zabieg kosmetyczny czy prezent dla bliskiej osoby. 99% wówczas zakupionych ubrań i przedmiotów już ze mną nie ma - wyrzuciłam albo oddałam.



A jak jest u Was? Mieliście taki etap w swoim życiu gdy pieniążki niepostrzeżenie znikały z konta i portfela a w zamian pojawiało się mnóstwo ubrań i bibelotów? Dajcie znać w komentarzach.

Pozdrawiam!
LumpMama


PS. Mam na sobie:
- butelkowa bluzka - H&M (lumpeks)
- beżowa spódnica - RE (%)
- skórzane sandały na drewnianej platformie - Friis & Company (lumpeks)


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Dzień dobry, cześć i czołem! Pytacie skąd się wziąłem?!